28 Dywizja Piechoty ‚Keystone’ jest uznawana za najstarszą dywizję Armii Amerykańskiej, utworzoną 12 marca 1879 roku. Po udziale w Wielkiej Wojnie, stała się jednostką Gwardii Narodowej. W trakcie drugiej wojny światowej brała udział w kampaniach w Normandii, Francji Północnej, Nadrenii, Ardenach-Alzacji i Centralnej Europie. Przebieg jej walk pozostawił w swoich wspomieniach kolejny rodak na emigracji, Joseph “Joe” Ozimek. Poniżej prezentujemy przetłumaczony zapis jego „Testamentu”
Zakończyłem edukację w wieku lat 18, by wraz z trzema innymi szkolnymi kolegami wstąpić w szeregi Armii. Zostalismy wysłani do Fort’u Bragg w Północnej Karolinie, by tam w ramach podstawowego przeszkolenia maszerować, strzelać i wykonywać wszystkie pozostałe czynności związane ze służbą wojskową. Trwało to 4 miesiące. Po tym okresie ostatni raz widziałem mych przyjaciół. Przeszliśmy egzamin, który zadecydował o naszym armijnym przydziale. Ja zostałem łącznościowcem odpowiedzialnym za kładzenie linii. Uczono nas jak wspinać się na słupy telegraficzne i jak montować na nich przewody. Po zakończeniu kursu, zostałem wysłany do Camp Pickett w Wirginii. Tu po raz pierwszy natknąłem się na 28-mą Dywizję Piechoty. Dołączyłem do 109-ego Batalionu, Baterii C Artylerii Polowej.
Do czasu, gdy wylądowaliśmy we Francji, czekało nas szkolenie na lądzie, w wodzie, błocie, deszczu i śniegu. Potem we wrześniu wyruszyliśmy do Anglii. Na miejsce dotarliśmy 1 pażdziernika. Tam wszystko rozpoczęło się od nowa, aż do lipca, gdy wylądowaliśmy na plaży Omaha. Na wyposażeniu baterii mieliśmy 4 haubice kaliber 155 mm. Batalion składał się z HQ oraz trzech baterii, odpowiednio nazwanych pierwszymi literami alfabetu- A, B, C.
Zostaliśmy rozlokowani na polu otoczonym żywopłotami, około 15 mil od Percy i 20 mil od St-Lo. Przez wiekszość czasu, wraz z kilkomu kolegami pełniłem zadania obserwatora artylryjskiego. Nasza bateria C wspierała swoimi działami 110 Pułk Piechoty. Kiedy oni ruszali, my ruszaliśmy również, by dać im wsparcie w pożądanej formie. Wiekszość czasu zatem spędzaliśmy na marszu, walce, a potem śnie tuż przy piechocie.
Razem z kolegami; ‚Joe’ oznaczony strzałką.
Po Percy piechotę załadowano na ciężarówki. Zmierzaliśmy w kierunku Paryża. Tuż przed samym miastem oficerowie wydali nam rozkaz, by zatrzymać kolumnę i doprowadzić wszystko do porządku. Mieliśmy wyczyścić ciężarówki i działa oraz ogolić się. Wszystko to miało na celu przygotować nas do parady w stolicy Francji. Po dwóch i pół godzinie znajdowaliśmy się po drugiej stronie miasta, będąc ponownie na wojnie. Następnego dnia, na przedmieściach St-Quentin natknęliśmy się na konny zaprzęg ciągnący niemieckie armaty kalibru 88 mm. Byli tuż przed nami. Z karabinów maszynowych .50 cala umieszczonych na początku kolumny padły strzały w kierunku koni. Pierwsza sekcja dział odczepiła armaty i wystrzeliła dwukrotnie. Było po wszystkim. Niemiecka bateria przestała istnieć. Nasz kapitan zawył: „March Order!” i ponownie byliśmy w trasie. Wkrótce mijaliśmy kupkę stworzoną z ciał martwych Niemców i koni. Okoliczni rolnicy zdąrzyli już poodcinać swoimi dużymi nożami kawałki koniuny nadające sie do spożycia.
Kolejna wielka walka czekała nas w Hürtgen. Po wyznaczeniu postoju zakopaliśmy przewody na głębokości 3 stóp, większe nieco głębiej- na 10 stopach. Słupy musiały być specjalnie wzmocnione u podstawy, ich szczyty chroniły natomiast sosnowe gałęzie. Nasze 105-tki strzelały przez cały dzień i noc. Aby jedna sekcja mogła się wyspać, zastosowaliśmy zmienioną organizację dyżurów.
Następnego ranka wyruszyliśmy naprawiać uszkodzenia w naszych liniach zerwanych przez nocny ostrzał wroga. Przez większość czasu padał deszcz i śnieg, więc nasza ciężarówka wkrótce utknęła w błocie. Tymczasem saperzy ukończyli konstruować drogę specjalnie przeznaczoną do przewozu słupów. Na każdym skrzyżowaniu umieszczono MP, tak by w razie potrzeby zatamowali ruch na poprzecznej trasie.
Pewnego deszczowego dnia, wraz z kumplem Jack’iem musieliśmy naprawić linię nieopodal jednego z posterunków żandarmerii. Będąc na miejscu zauważyliśmy, jak MP zatrzymują sześć ciężarówek. Były pełne żołnierzy pochodzących z uzupełnień. Jack zapytał czy mam suchą zapałkę. Zaprzeczyłem. Wtedy jeden z GI machnął do nas spod plandeki. Użyczył nam ognia. Zapaliliśmy papierowsy i podziękowaliśmy za życzliwość, po czym wróciliśmy do naszych obowiązków. Ciężarówki ruszyły w kierunku frontu. Niecałe 10 minut później z przeciwnego kierunku jechała kolumna ciężarówek pełnych noszy. Poszliśmy w kierunku kolejnego, dalszego posterunku MP, gdzie jeden z rannych, umieszczonych tuż przy końcu paki ciężarówki, zapytał mnie: „Hej kolego- możesz powiedzieć w czyim sektorze jest?” Spojrzałem na niego i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Był to ten sam facet, który dał nam nieco wcześniej suchą zapałkę. Powiedziałem mu, że jestem z 110 Pułku z 28-ej Dywizji.
Pod koniec listopada wycofano nas z Hürtgen i wysłano do Bocholz w Luxemburgu. Na miejscu odpoczywaliśmy i czekaliśmy na uzupełnienia. Bocholz było ulokowane około 1,5 mili od zrzeki Our w okolicy Hosingen. Pewnego razu wybraliśmy się nad jej brzeg, jednak z powodu mgły nie widzieliśmy niczego po drugiej stronie. Słyszeliśmy jednynie Niemców śpiewających i karczujących las. Skontaktowaliśmy się z dowództwem, by o tym zaraportować. Mogli bez problemu zameldować o wszystkim w sztabie korpusu, zamiast tgeo usłyszeliśmy zapewnienia, by się nie martwić. Wracając natknęliśmy się na okolicznego księdza, który poprosił nas o dostarczenie, o ile będzie to możliwe, starych zabawek, lalek, kolejek, itp… Znaleźlismy ciężarówkę pełną takich dóbr. Ksiądz był bardzo wdzięczny i w dniu Świętego Mikołaja zaprosił dzieci wraz z rodzicami do wielkiej farmy pełniącej rolę naszej stołówki. Jeden z naszych ludzi został przebrany za Mikołaja i rozdawał zabawki. Dzieciaki śpiewały kolędy. Nasi kucharze przyrzadzili ciastka, a my oddaliśmy tygodniowy przydział naszej zupy, słodyczy i papierosów. Każde dziecko otrzymało zabawkę i coś na ząb zawinięte w specjalnie przygotowane serwetki. Dzieciaki zanosiły pakunki na kolana matek. Tam rozpakowywały je, najpier oddając ojcom papierosy, a matkom mydło. Na końcu pałaszowały słodkości. Do końca życia nie zapomnę tych małych uśmiechniętych twarzyczek spiewających „Cichą Noc”.
16 grudnia 1944 roku o godzinie 5 rano usłyszeliśmy ostrzał prowadzony z niemieckich linii. Jeden z pocisków upadł 100 jardów od naszych pozycji. Rozerwał ziemię i umieszczone w niej przewody. Tym razem ja pełniłem służbę przy km .50 cala. Sprawdziłem jeszcze raz czy karabin został załadowany, po czym podszedł do mnie jeden z strażników: „Joe, kontaktowaliśmy się z dowództwem. Nasze linie zostały zerwane.” Pojechaliśmy więc ciężarówkami po przewody, po drodze dołączyło do nas trzech kolejnych monterów. Ciemna noc utrudniała nam pracę. Nagle usłyszeliśmy eksplodujący pocisk i śpiew. To odezwał się nasz karabin maszynowy. W niebo wystrzelono flary, a ja stałem na środku drogi. Teraz, jeśli flara zgaśnie, będziesz miał szanse, że wróg cię nie ujrzy… jeśli się nie poruszysz. Przez kolejne 5 minut pełnych napięcia próbowałem dostać się do pobocza. Dzięki Bogu Słońce zaczęło oświetlać teren i nasza ’50-tka’ zlikwidowała niemiecki karabin maszynowy. Znaleźliśmy około 12 strasznie postrzelanych ciał. Jeden ze Szkopów został wyeliminowany podczas próby ukrycia się za drzwiami niewielkiego kościoła.
Około 9:30 łataliśmy uszkodzone linie. To tam spotkaliśmy trzech członków luksemburskiego podziemia, noszących opaski z literami „FFI”. Byli uzbrojeni w belgijskie 38-mki, podobne do naszych 45-tek. Zabrali na pobocze 4 do 5 Niemców i z zimną krwię oddali strzały w ich głowy. Nasz kapitan zakazał im strzelać. Było jeszcze ciemno i istniały uzasadnione obawy, że zostaniemy ostrzelani przez własne oddziały. Tego dnia, kapitan został około 5:45 postrzelony w nogę. Nie opuścił jednak swojego oddziału, aż do godziny 17:00. Do tego czasu używał karabinu do podpierania przy poruszaniu się. Przez następne 4 miesiące był wyłączony ze słuzby, tak jak i jeden z naszych artylerzystów, raniony w policzek. 5 innych tego dnia poległo. Nie potrafię powiedzieć jakie straty ponieśli Niemcy, ale zważywszy na krew rannych, którą pokryta była droga, musiało być ich sporo.
Utrzymywaliśmy się w Bocholz do osiemnastego dnia grudnia, gdy w Wilt usłyszeliśmy komunikat radiowy: „Nadchodzimy. Miejmy nadzieję, że do zobaczenia w Bastogne.” Pamiętam, iż śnieg właśnie zaczął padać, Dawał nam osłonę, jak i miejsce do spania. Mogliśmy poruszać się przez milę, bądź dwie, rozłożyć działa, wystrzelić kilka razy i ruszyć dalej. Do Bastogne dotarliśmy 22 grudnia. Była tam już 101 Dywizja Powietrznodesantowa. Poprosili nas o rozlokowanie dział tuż za Bastogne. Wypiliśmy trochę ciepłej kawy i skonsumowaliśmy racje K. Potem rozpoczęliśmy ostrzał, aż do wyczerpania amunicji. Następnego dnia, 23 grudnia o 6:30 Niemcy rozpoczęli swoją nawałę. Nie było działa czy ciężarówki, które nie ucierpiały by wskutek niego. Po jego zakończeniu zastało nam 91 żołnierzy, w tym podporucznik i 21 spadochroniarzy. Spaliliśmy nasz sprzę i w rzędzie, jeden za drugim, ruszylismy w śniegu. Padało tak mocno, ze nie można było zobaczyć nawet osoby znajdującej sie przed sobą. Śnieg był głęboki na wysokość kolan. Mogliśmy usłyszeć rozmowy Niemców, uruchamianie silników ich czołgów, ale nigdzie ich nie widzieliśmy… a oni nie widzieli nas. Przez 20 mil w kierunku Neufchateau prowadził nas sierżant posiadający kompas. Ta wycieczka odbyła się bez strat. Nocą otrzymaliśmy ciepłe jedzenie i kawę. Następnie ulokowaliśmy pozycje obronne wokoło miasta Neufchateau. 24 grudnia, świąteczny poranek. Nad nami pojawia się niemiecki samolot i zrzuca trochę bomb. Jedna z nich rozrywa na strzępy naszą stołówkę!
26-tego na trzech ciężarówkach i dwóch jeep’ach wracaliśmy do belgijskiego Olgnies. Na miejscu, dzięki okolicznej ludności, mieliśmy suche dachy nad głowami. 15 stycznia otrzymaliśmy nowe ciężarówki i ‚stopiątki’. Zmierzaliśmy w kierunku Colmar we Francji.
Joseph Ozimek, numer służbowy 32850833, opuścił armię 20 września 1945 roku. Za służbę otrzymał: Good Conduct Medal, ETO medal, Occupation of Germany Medal, Victory Medal, Battle of the Bulge Medal, a Belgian, Luxemburg and New York State Medal.
Po wojnie Ozimek wykorzystał nabyte doświadczenie, znajdując zatrudnienie w firmie telekomunikacyjnej.
Materiał dzięki uprzejomści http://www.bloodybucket.be